„Coś stałego, do czego się wraca jak do domu. Nie do mieszkania…”

Ostatni post poświęciłam urodzinowo Z. Herbertowi. Dziś dorzucam jeszcze dwa grosze do tematu, nieco pobieżnie tylko z Herbertem związane bądź szukające w poniższym Herbertowskim wątku punktu wyjścia tego wpisu, który oscyluje wokół szeroko pojętego tematu tradycji czy zwyczajów.

Herbert mówił o sobie:

Nie znosiłem rozmów o korzeniach i dzieciństwie – przecież każdy ma jakiegoś tatę i jakąś mamę, skądś pochodzi. Dlatego kochałem mistyfikacje, lubiłem, gdy krążyły o moim życiu najróżniejsze wersje, a ci biedni poloniści bili się między sobą, która jest prawdziwa. Urodziłem się 29 października 1924 r. we Lwowie przy ulicy Łyczakowskiej 55 m. 5. Moja mama Maria z Karniaków była ładną, pogodną  kobietą, która zajmowała się wyłącznie domem i dziećmi. Miałem starszą siostrę Halinkę i młodszego brata Januszka. Ojciec Bolesław Herbert – był dyrektorem banku, z wykształcenia prawnikiem, a z zamiłowania humanistą i miłośnikiem podróży. „Pana Tadeusza”, „Trylogię” i „Odyseję” poznaliśmy zanim nauczyliśmy się czytać. Ojciec dbał także o nasze lwowskie wychowanie patriotyczne – w niedziele obowiązkowo chodziliśmy na cmentarz Łyczakowski i groby Orląt Lwowskich . Od dziecka znakomicie naśladowałem głosy aktorów, recytowałem, przebierałem się i bawiłem w teatr. Mama myślała, że będę może aktorem, ale że poetą? W szkole byłem tylko średniakiem, interesowałem się głównie sportem, i tak naprawdę w ogóle się nie zapowiadałem…

Choć poeta, jak się przyznaje, opowiadać o dzieciństwie nie lubił, to na szczęście dopowiadała o nim jego siostra:

Nasz Ojciec, chociaż prawnik z wykształcenia i zawodu, lecz o wielkim humanistycznym duchu, umiał nam to  [historię] przekazywać! Uwielbialiśmy gdy wieczorem nas zapraszał do swego gabinetu, by w świetle zielonej stojącej na biurku lampy (miała śliczny zielony abażur), wprowadzać nas w świat bohaterów Trylogii, czy pięknie czytać nam Pana Tadeusza, czasem też poezje innych poetów, jak Słowackiego… Przyznam, że słuchaliśmy tego lepiej, niż bajek na dobranoc. Mama, także z duszą humanistyczną nie pracowała zawodowo, ale miała zadanie prowadzić dom jako podstawę szczęśliwego i bezpiecznego dzieciństwa. Właśnie dlatego w domu działy się najważniejsze rzeczy.

Przeróżni mądrzy ludzie odwiedzali nasz dom i ojca. Byłam trochę starsza od Zbyszka – rzadko bawiłam się lalkami, a on żołnierzami czy szablą. Pamiętam, dużo bawiliśmy się w teatr, bo też do niego chadzaliśmy. Zbyszek był bardzo dowcipnym, pogodnym chłopcem, lubił przyrodę. Miał, jak pamiętam, zawsze humanistyczne zainteresowania. Z matematyki miał kłopoty – tak! (tu śmieje się). Pamiętam, że dużo chętniej angażował się do teatrzyków szkolnych. Na pewno lubił recytowanie wierszy…

Lubię takie wspomnienia… Czuje się posmak świata innego, w którym intensywność przeżyć – mimo braku tego, co dziś tę intensywność niektórym zastępuje (choćby telewizji, Internetu) – była mocna, a tę moc nadawała jej jakość międzyludzkich relacji, wspólnie spędzany czas, kultura bycia ze sobą – prosta, a zarazem ambitna…

Te wspomnienia obudziły moje zastanowienie nad tematem dawnych tradycji (rodzinnych)… Tradycji, o których, cytując ekspertów, Herbert pisał w swoich wierszach jako o czymś co stanowiło „aksjologiczny fundamentu życia jednostki”.

Pliniusz pisał niegdyś, że zwyczaj jest najbardziej skutecznym nauczycielem. Te słowa przypominają mi się, gdy czytam opowieści jak ta powyższa albo gdy zaglądam czasem do wspomnień o dawnych polskich domach, dworkach, albo gdy oglądam filmy kostiumowe obrazujące życie w dawnej Europie. Nie opuszcza mnie wtedy zauroczenie tradycjami, jakie wówczas panowały i zwyczajami, jakie posiadał każdy dom. I choć zwyczaj czy tradycja kojarzą się nam głównie w znaczeniu np. tych świątecznych, to mnie ujmuje ich inne znaczenie:

Rytuał. Powtarzalność. Planowość.

Rytmiczność poranków. Codzienna wspólnota stołu. Rodzinne tradycje dotyczące spędzania popołudni, wieczorów, dni wolnych. Pewna dobrze rozumiana przewidywalność. Kultura bycia razem. Wzajemność rytmiczna i systematyczna obopólność.

Nie ukrywam, że zazdroszczę ludziom „dawnych czasów” tego wypracowanego rytmu codzienności. Być może dlatego, że sama jestem typem, który preferuje poukładanie i regularność? Naszą rodzinę tworzymy już kilka lat i nadal szukamy kształtu własnego, rodzinnego rytuału. Kilka jego elementów udało nam się wypracować, ale nad innymi pracujemy nadal.

Oczywiście – trudno byłoby zorganizować rodzinną codzienność np. według swego rodzaju monastycznego planu dnia, w którym każda godzina jest zaplanowana, przeznaczona bądź na modlitwę, bądź na pracę, na rekreację i na odpoczynek. Aczkolwiek dostrzegam w takim właśnie zakonnym planie dnia wielką mądrość zakonnych fundatorów i w ogóle Kościoła. Jak i w pewnych zwyczajów, które pielęgnują niektóre wspólnoty. Myślę, że właśnie rodzinne zwyczaje mogą być podobnymi rytuałami w miniaturze, mogą być tym, co będzie w naturalny sposób uczyło dzieci kształtować w sobie dobrze rozumiane poukładanie, planowość, rytmiczność dni, poczucie bezpieczeństwa – nie nudne i przewidywalne, ale okraszone spontanicznością i radością 🙂

Kończąc, wracam jeszcze raz do wątku poruszonego na wstępie… Myślę o dawnych domach z nostalgią, a zarazem z marzeniem, by trochę z tamtej kultury bycia rodziną, zaszczepiać w swojej rodzinie, by mimo tego, że nasze czasy są tak zewnętrznie różnie, zachować „smak”, jaki cechował tamte rodziny. Wartości, obecność, rozmowy, lektury, tradycje, wymagania, czas. Aktywność fizyczna i duchowa. Miłość… Brzmi patetycznie, ale w codzienności ma to wbrew pozorom wymiar prosty i zwyczajny – i dlatego tak piękny… Wspólne posiłki, rozmowy przy stole, wieczorna chwila ciszy, bez telewizji i radia w tle, lektura, rodzinny choćby dziesiątek różańca, czas na wspólną rozmowę o tym, co kogo danego dnia spotkało i jakie uczucia przyniosły nam wydarzenia, w których uczestniczyliśmy. To tylko kilka przykładowych „tradycji” – zwyczajnych-niezwyczajnych.

A kto ma dwa kwadranse i chęć, by posłuchać o rodzinnych szczegółach lwowskich Herbertów, tego zapraszam do audycji dostępnej tutaj: https://www.polskieradio.pl/8/3869/Artykul/1271914,Halina-HerbertZebrowska-myslalam-ze-Zbigniew-to-nowa-zabawka.

A Wy macie jakieś codzienne małe-wielkie „tradycje”, zwyczaje, które pielęgnujecie?

***

Zdjęcie główne za: https://i.etsystatic.com/20506063/r/il/3dbc4e/2003847352/il_794xN.2003847352_o1bd.jpg (Autor: InstantInkDesigns)

2 thoughts on “„Coś stałego, do czego się wraca jak do domu. Nie do mieszkania…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.