Młoda mama dostała wyrok… Tylko nierefundowany lek ją ocali…
Chłopiec żyje z wyrokiem śmierci! Walczymy o najdroższy lek świata!
Życie maleństwa wycenione na miliony. Trwa dramatyczna walka z czasem i chorobą…
PILNE! Dziecko w obliczu śmiertelnej choroby!
Codziennie, „scrollując” Internet, natrafiam na tego rodzaju nagłówki, prośby o pomoc. Prośby nieraz bardzo dramatyczne… Z pewną przykrością uświadomiłam sobie ostatnio, jak często mijam je bezrefleksyjnie, nieczule…
Oczywiście, zdarzyło mi się co najmniej kilkakrotnie wesprzeć tego rodzaju zbiórki, ale w wielu przypadkach przeważa „przyzwyczajenie” na tego typu wpisy, ogłoszenia… Mam rzecz jasna świadomość, że nie wszystkim i nie zawsze można finansowo pomóc („i gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją…”), że nie jest się też supermenem, mogącym odpowiedzieć na wszystkie tego typu apele. Chodzi mi jednak raczej o pewne „przejęcie się” sytuacją innych, o wrażliwość.
Herbert pisał kiedyś w wierszu Pan Cogito czyta gazetę o podobnym problemie. I choć odnosił się w nim do ludzkiego „uodporniania się” na dramatyczne doniesienia ze świata, to koresponduje ono świetnie z tym „uodpornieniem się” na różnego rodzaju apele o pomoc, które docierają do nas niemal każdego dnia.
W wierszu czytamy:
Na pierwszej stronie
meldunki o zabiciu 120 żołnierzywojna trwała długo
można się przyzwyczaić […]120 poległych
daremnie szukać na mapie
zbyt wielka odległość
pokrywa ich jak dżunglanie przemawiają do wyobraźni
jest ich za dużo
cyfra zero na końcu
przemienia ich w abstrakcję_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ __
temat do rozmyślania:
arytmetyka współczucia
Zastanawiam się, jaki kształt może przybrać arytmetyka współczucia w kontekście wywołanego przeze mnie wątku…? W jaki sposób dziejących się na co dzień ludzkich historii nie zamienić w abstrakcję…?
Przychodzi mi do głowy kilka przemyśleń.
Przed wszystkim współczucie serca i wywołana już wcześniej do tablicy wrażliwość. Zatrzymanie się choć na chwilę nad kolejnym apelem może wzbudzić po pierwsze chęć pomocy materialnej (o tym za moment), ale człowiekowi wierzącemu towarzyszy też świadomość, że pomoc, to także myśl, modlitwa w intencji chorej (czy potrzebującej wsparcia w innym aspekcie) osoby. Powierzenie takiego człowieka Bożej opiece, choćby w pół słowa, choćby tylko ciche, drobne, także może być wsparciem – z zaufaniem, że Boża Opatrzność w nieznany nam sposób zadziała w życiu człowieka, którego jej powierzamy. Warto o tej sile wstawiennictwa nie zapominać także w takich przypadkach.
A pomoc materialna? Tak jak wspomniałam, choćbyśmy bardzo chcieli pomóc w ten sposób wszystkim, o których wiemy, że tego by potrzebowali, to mamy zwykle ograniczone możliwości finansowe, aby to zrobić. A jednak nasz – choćby drobny – wkład, może być kroplą, która przeważy szalę. Jestem naprawdę pod wrażeniem, gdy widzę sumy na stronach fundacji czy na stronach zajmujących się zbiórkami na cele chorych i potrzebujących. Są to niejednokrotnie kwoty kończące się sześcioma zerami. A takich zbiórek jest wiele. Lista wpłat wyszczególniona pod daną zbiórką stanowi przekrój ilości i możliwości różnych osób – od złotówki aż po wiele tysięcy złotych. A do nich dołączone często słowa wsparcia, dobrego kibicowania w pokonaniu choroby… Kryje się za tym jakaś piękna bezinteresowność. Przecież wielu ludzi nie zna osobiście tych, których wspomaga…
Ale są też przypadki, gdy pomagamy właśnie tym, których znamy. Gdy zachoruje dawna koleżanka, dziecko kolegi z klasy, szkolny czy przedszkolny rówieśnik któregoś z naszych dzieci. Albo ktoś, kogo sobie jakoś szczególnie „upatrzymy”, aby go wspierać. Czasem jest to początek pięknych, długotrwałych relacji… W każdym razie wtedy choroba przybiera konkretną twarz, a wokół tego danego „przypadku” – konkretnej chorej czy potrzebującej osoby, wzrasta dobro, pomysłowość w tym, jak pomóc; wtedy też płyną słowa wsparcia, jest też po prostu i aż obecność.
Ostatnią refleksją, jaka przychodzi mi w tym kontekście do głowy, to że wspieranie rodzi też wdzięczność za to, co mamy. Nie w poczuciu wyższości albo ulgi („dobrze, że to on a nie ja”), ile w uświadomieniu sobie, że często nasze małe codzienne zmagania rozdmuchujemy do wielkich rozmiarów, podczas gdy dopiero w zetknięciu z dramatem chorób, lęku o życie (np. w przypadku, gdy mowa o nieuleczalnie chorych rodzicach, którzy mierzą się ze świadomością rozstania w dziećmi lub w przypadku chorych dzieci, o dobru których myślą ich rodzice, nad życiem i zdrowiem których drżą, ceniąc każdą chwilę, jaka pozostała czy jaka może polepszyć byt ich pociechy) widzimy nasze zmagania w realnej perspektywie i „spuszczamy z tonu”, i subtelniejemy.
Wtedy łatwiej nie tylko nieczule „nie scrollować internetów”, ale – jak głosi napis na obrazku powyżej, nie scrollować też naszego życia, nie przewijać z przyzwyczajeniem, z oczywistością. Ale cenić każdy dzień, każdą chwilę z rodziną, bliskimi. Dziękować za zdrowie, za to, co się ma, a czego często nie docenia się. Nie scrollować życia, ale żyć: kochać, mieć czas, być dla kogoś z całą swoją uwagą, dawać swoją obecność, słuchać, oderwać wzrok od ekranu, a spojrzeć komuś w oczy…
Jak w wierszu Renaty Kleszcz-Szczyrby:
Odłożył telefon
uważniej mnie usłyszał
Wyłączył monitor
naprawdę mnie zobaczył
Zaczekał
choć odjeżdżał mu autobus
Przyjechał
mimo że miał zupełnie nie po drodze
Objął troskliwie
choć ręce miał takie zajęte
Podarował wielki drobiazg bez żadnej okazjiTyle czasu stracił
że poczułem się Ważny
jak Książę Życia (nie z bajki ani z baśni)