„Wrześnie jak niemy płacz psałterzy…” – u schyłku rocznicowego września

Dobiega końca miesiąc wrzesień. W tym roku miał on szczególny wydźwięk, ze względu na 80. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej. Jej obchody były już szeroko opisywane i komentowane. Warto jednak przyjrzeć się tej rocznicy, wnikając nieco głębiej w jej sens, w to, co wyraża i do czego wzywa. Niech osią poniższych rozważań staną się dwa słowa, które stanowiły hasło przewodnie rocznicowych uroczystości – Pamięć i przestroga.

 

„Pamięć”

Pamięć przysługuje przede wszystkim ofiarom. Im należy się ona w pierwszej kolejności. Ale czy pamięć o milionach ofiar kataklizmu wojny toczonej w latach 1939‒1945 dotyka jeszcze świadomości ludzi? Czy te „miliony” jeszcze przemawiają do wyobraźni karmionej dzisiaj natłokiem wiadomości, filmów i gier? To pytanie zawoalował wiele lat temu Zbigniew Herbert w wierszu Pan Cogito czyta gazetę, przypominając o tym, jak szybko człowiek uodparnia się na informacje o „żołnierskich hekatombach”, koncentrując się raczej na opisach codziennej makabry:

„120 poległych

daremnie szukać na mapie

zbyt wielka odległość

pokrywa ich jak dżungla”.

Jak puentuje – „cyfra zero na końcu/ przemienia ich w abstrakcję”.

Jeśli jedno zero może „wyłączyć nasze współczucie”, o ile bardziej kilka – bo przecież w kontekście drugiej wojny światowej mówi się o nawet 50 milionach ofiar… Czy zatem „wielka historia” jeszcze nas porusza? W jaki sposób mówić i w jaki przypominać o historii, by guzik współczucia i potrzeby pamięci pozostał w naszych głowach wciśnięty?

Wydaje się, że jedną z metod jest uczenie historii nie tylko uwzględniające szerokie tło historyczne, karmiące naszą wiedzę faktograficzną, chociażby dotyczącą drugiej wojny światowej, ale docieranie do jej odbiorców poprzez tzw. małą historię, a więc historię spersonalizowaną, zindywidualizowaną, odbitą w ludzkich losach, a zatem także wzbudzanie w odbiorcy pewnych emocji i współczucia.

Znamy takie małe-wielkie wojenne historie z rodzinnych opowieści. Znamy z książek. Znamy z filmów, tak dokumentalnych, jak i fabularnych, z seriali. „Katyń”, „Wołyń”, „Czas honoru”, „Przełęcz ocalonych”… Kto zresztą nie pamięta Richarda Wintersa i dziejów kompanii „E” z serialowej, ale opartej na faktach, „Kompanii braci”, albo opowieści Eugena B. Slegda czy Roberta Leckiego na podstawie których kręcono serial „Pacyfik”, niech szybko nadrobi braki 😉

Choćbyśmy jednak przeczytali setki wspomnień i obejrzeli tyle samo dokumentów na temat wojny, nie zdołamy objąć naszą pamięcią wszystkich ofiar. Niektóre znamy z imienia i nazwiska. Ale niektóre pozostaną już na zawsze anonimowe. Niewyrażona zostanie jednak na pewno głębia ich cierpienia, strachu czy lęku, którego w czasie wojny doświadczyli. Jest jednak ktoś, dla kogo żadna z tych osób nie jest bezimienna. To Bóg, który każdą z ofiar zna po imieniu, o którym Psalmista wyznaje:

„Ty zapisałeś moje życie tułacze; przechowałeś Ty łzy moje w swoim bukłaku: czyż nie są spisane w Twej księdze?” (Ps 56,9).

Żyjemy dzięki pamięci Boga. Dotyczy to także tych, którzy odeszli. To Chrystus zbiera w swoim sercu ich cierpienia i łzy, i żadnego ani żadnej z nich nie utraci. Mówił o tym papież Benedykt XVI podczas wizyty w Instytucie Pamięci «Yad Vashem» w Jerozolimie w 2009 roku, cytując słowa z Księgi Izajasza

‒ „Dam w moim domu i w moich murach stelę oraz imię (…), dam im imię wiekuiste i niezniszczalne” (Iz 56,5)

i podkreślając, że imiona ofiar są na zawsze zapisane w pamięci Wszechmogącego Boga.

 

„Przestroga”

„Wojna to okrutne, haniebne i straszliwe marnotrawstwo. Walka z bronią w ręku pozostawia niezatarte piętno na tych, którzy muszą brać w niej udział” ,

pisał E. B. Sledge, Amerykanin, uczestnik krwawych walk z Japończykami na Peleliu i Okinawie. A jednak, jak poetycko ujmował to w wierszu Historia K. K. Baczyński, nadal „jeszcze słychać śpiew i rżenie koni” – nadal w wielu częściach świata toczą się wojny, nadal giną żołnierze, cierpią cywile, płaczą dzieci. Nadal historia się powtarza, choć wszyscy mają świadomość, że wojna zawsze jest przegraną wszystkich, porażką ludzkości. Oczywiście – wiele decyzji dotyczących konfliktów zbrojnych toczy się poza zasięgiem „zwykłych ludzi” i nie mamy na nie wpływu. Ale jednocześnie „na nic się zdadzą międzynarodowe rozmowy o pokoju, jeśli nie będzie go w sercu pojedynczego człowieka” (Benedykt XVI). Dlatego trzeba, pielęgnując pamięć, traktować ją również jako przestrogę i – powtarzając słowa św. Franciszka z Asyżu – modlić się o pokój. Modlić się, starać się być ludźmi błogosławieństw, czyniącymi pokój i rozsiewać go wokół siebie:

„O Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju,

abyśmy siali miłość, tam gdzie panuje nienawiść;

wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda;

jedność, tam gdzie panuje rozłam;

prawdę, tam gdzie panuje błąd;

wiarę, tam gdzie panuje zwątpienie;

nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz;

światło, tam gdzie panuje mrok;

radość, tam gdzie panuje smutek…”

Może właśnie takiej pamięci oczekiwaliby ci, którzy nie przeżyli wojny lub, przeżywszy, przez całe życie nieśli w sobie jej ciężar? Z jednej strony warto podtrzymywać w sobie wspomnienie o ich życiu, bo oni naprawdę na to zasługują, ale z drugiej to wspomnienie powinno wewnętrznie zmieniać i wzbudzać świadomość, że pokój nie zaczyna się w ustaleniach wielkich tego świata, w traktatach i paktach, ale zaczyna się w każdym z nas.

 

Obraz zaczerpnięty z czołówki serialu „Pacyfik”, prod. HBO.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.