Kąśliwi pożeracze czy zjednoczeni świadkowie?
„[…] skąd kłótnie między wami?”. To niełatwe i niewygodne pytanie św. Jakuba usłyszymy w już najbliższą niedzielę w czasie liturgii słowa, w drugim czytaniu (Jk 3,16–4,3). Autora cytowanego listu tradycja utożsamia z Jakubem, synem Alfeusza, różnym od Jakuba, brata Jana. Był on jednym z apostołów, o których niedzielna perykopa (Mk 9,30–37) powie nam, że posprzeczali się ze sobą w drodze do Kafarnaum o to, kto z nich jest większy, kto ważniejszy w gronie uczniów Tego, który chwilę wcześniej podzielił się z nimi drugą zapowiedzią swojej męki i śmierci…
Czy dlatego, że św. Jakub także był uczestnikiem tej sprzeczki, tak świetnie diagnozuje w swoim piśmie źródła wspomnianej kłótliwości, przypominając, że bierze się ona z „żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie […]”? Najwyraźniej Apostoł przemyślał sprawę i wyciągnął wnioski, którymi podzielił się z odbiorcami swojej korespondencji. Dobrze, że możemy się wczytać w nie także my…
…choć niełatwo słucha się tej diagnozy. List napisany nie później niż w 62 r. n.e. pod tym względem nadal, po niespełna dwóch tysiącach lat, może wzbudzać w nas uzasadniony wyrzut sumienia. Uczniowie Chrystusa nadal są spolaryzowani, kłótliwi, zazdrośni, złośliwi, nieżyczliwi. I wielu z nich nie widzi w tym problemu…
My, uczniowie Tego, który w czasie ostatniej wieczerzy modlił się słowami:
„Ojcze Święty, proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał”
nadal nie jesteśmy jedno. I nie chodzi tyle o ekumeniczny wymiar bycia jednością, ile o jedność wewnątrz wspólnoty Kościoła. Patrząc na postawę katolików, mam czasem wrażenie, że przeżywany w styczniu Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan jest tylko jednym tygodniem w roku, w którym zatrzymujemy się świadomiej nad tym tematem. Jeden tydzień jedności chrześcijan, pięćdziesiąt jeden pozostałych tygodni niejedności katolików. Rozdzielam to świadomie, nawet nieco przerysowując, ponieważ uważam, że trudno będzie o głęboką jedność ze wszystkimi chrześcijanami, chrześcijanami innych denominacji, jeśli w Kościele katolickim jesteśmy podzieleni, wrodzy sobie, nielubiący się, niekochający się.
Taką postawą nie przekonamy także świata jako takiego. Jezus wyraźnie powiedział, że aby świat uwierzył, Jego uczniowie mają być jednością. To zupełnie zmienia perspektywę… Narzekamy, że tak wielu ludzi nie wierzy bądź odchodzi od wiary, podczas gdy przykładamy naszymi rozłamami cegiełkę do ich postawy.
Nie my pierwsi i nie ostatni, ale to nas nie usprawiedliwia. Święty Paweł już około roku 57 w dosadnych słowach upominał Galatów, przypominając im jednocześnie, że „całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli”. Słowa Apostoła są dosadne, ale być może delikatniejsze sformułowania przeszłyby mimo uszu niektórych osób.
Być może my też powinniśmy usłyszeć taką gorzką reprymendę, żeby się wreszcie zatrzymać, żeby pomyśleć, że my, którzy mamy trwać w jedności; my, którym Jezus dał nowe przykazanie miłości wzajemnej; my, którym Paweł przypominał, że powinniśmy nosić nawzajem swoje brzemiona, być dla siebie braćmi i siostrami, tak naprawdę znajdujemy niemałą frajdę w tym, żeby sobie dogryzać. Brakuje nam szacunku do innych – do tych, którzy są z nami w tej samej parafii, wspólnocie, klatce schodowej itd. Patrzymy na niektórych nich z góry, dajemy do zrozumienia, że ktoś nic dla nas nie znaczy, a przecież ten ktoś jest tak samo dzieckiem Bożym, którym my jesteśmy – chcianym i umiłowanym; ten ktoś przyjmuje też to samo ciało Chrystusa, które my przyjmujemy… A nie przeszkadza nam to, by w kościele i poza nim zmierzyć kogoś wrogo wzrokiem, obmówić, zignorować, pogardzić, wyśmiać, całą swoją postawą dając do zrozumienia, że jest dla nas nikim… A przecież jest on świątynią Ducha, mieszka w nim Chrystus, a przecież jest człowiekiem – a zatem nie jest nikim!
U św. Jana nie raz, nie dwa znajdziemy słowa dotyczące nowego przykazania:
J 13,34–35: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.
J 15,12: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem.
J 15,17: To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.
1 J 2,7–8: Umiłowani, nie piszę do was o nowym przykazaniu, ale o przykazaniu istniejącym od dawna, które mieliście od samego początku; tym dawnym przykazaniem jest nauka, którą posłyszeliście. A jednak piszę wam o nowym przykazaniu, które prawdziwe jest w Nim i w nas, ponieważ ciemności ustępują, a jaśnieje już prawdziwa światłość.
2 J 1,5: A teraz proszę cię, Pani, abyśmy się wzajemnie miłowali. A pisząc to – nie głoszę nowego przykazania, lecz to, które mieliśmy od początku.
Czy mamy jednak w sobie na tyle siły, by naśladować Jezusa w takiej miłości?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, odwołam się do tekstu o. A. Wodki, który odpowiada na to pytanie w nietypowy sposób:
„Jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Może się okazać przydatnym pogłębienie szczególnego znaczenia przysłówka „jak / kathôs” [Ja was umiłowałem], które można interpretować w sensie rzeczownikowym (= z tą samą miłością). Przyjrzyjmy się zatem jeszcze kilku innym ważnym aspektom tego przysłówka. Kathôs może mieć znaczenie „jakościowe”. Pierwsza cecha „jak” odnosi się do jakości miłości Jezusa: jest ona przede wszystkim darem, łaską. Dlatego Jezus zwraca się do Ojca: „Miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, niech będzie w nich, a Ja w nich” (J 17,26). „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 13,34). Jest to zatem „ta sama miłość”, którą Ojciec miłuje Syna, a w Nim nas wszystkich, ta sama miłość, która „rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5). Jest to zatem miłość nadprzyrodzona. Jest to agápe, która pochodzi od Boga i czyni wierzącego umiłowanym przez Boga i dlatego „kochającym”. Działanie Ducha Świętego sprawia, że otrzymana agápe staje się najbardziej osobistym aktem wierzącego, nie przestając być agápe-miłością, której podmiotem jest Bóg. Bóg sam kocha w tym, kto kocha Jego własną agápe. Każdy uczeń Jezusa ma więc w sobie ogromną energię, nieskończoną zdolność kochania i może stać się kanałem tej Miłości. Wszystko zaczyna się od Jezusa: „My miłujemy, ponieważ On pierwszy nas umiłował” (1 J 4,19).
Redemptorysta zupełnie odwraca perspektywę! Pokazuje, że sami z siebie nie możemy kochać jak Jezus, nie możemy Go jeden do jeden naśladować w miłości. On zresztą nie jest ani nie pretenduje do tego, by być zwykłym wzorem do naśladowania, kimś, kto zostawił nam suche wskazania, których my, o własnych siłach nie umiemy wypełnić. To nie tak, że On powiesił nam poprzeczkę na najwyższym możliwym poziomie, a my jesteśmy za niscy, by do niej kiedykolwiek doskoczyć.
Nie.
Jezus zostawił nam nowe przykazanie w czasie ostatniej wieczerzy, ale przy tej samej okazji zostawił nam też Siebie samego w Eucharystii, byśmy przyjmując Go, kochali siebie i innych Jego miłością: to sam Chrystus (to Jego własna miłość jako Syna) staje się obecny we wzajemnej miłości uczniów, to Jego miłość przechodzi na nich, kiedy miłują swoich braci i są umiłowani w odpowiedzi wzajemności – puentuje o. Wodka.
A zatem wracam do pytania zacytowanego na początku: skąd biorą się między nami kłótnie, skąd żądza sporu, mordercza zazdrość, walki? Skąd nieprzychylność, sprawianie innym przykrości, złośliwość? Odpowiedź może nas zawstydzić, ale też być może potrząsnąć nami i zachęcić do szczerego nawrócenia… Być może nie traktujemy na serio ani Ewangelii, ani Eucharystii – a zatem ani Chrystusa w Jego słowie, ani w Jego ciele i krwi. Przecież gdybyśmy podchodzili serio do liturgii słowa i stołu eucharystycznego, otwieralibyśmy serce na miłość, którą Bóg pragnie przez nas kochać. Jezus nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych. Jezus nie powiedział: stańcie na głowie i gimnastykujcie serce tak, żeby wam tej waszej słabej miłości starczyło, żeby kochać tak, jak Ja… Gdyby tak zrobił, zachowałby się jak surowy nauczyciel, który od pierwszoklasistów nie znających alfabetu wymagałby napisania długiego jak Pan Tadeusz dwunastozgłoskowca albo opasłej trylogii.
Nie. Jezus powiedział: miłujcie się wzajemnie tą miłością, którą Ja was umiłowałem. Wyposażył nas w ogień miłości, jej płomień podtrzymuje w nas swoim słowem i ciałem, Jego Duch rozlewa w nas tę miłość. Wszak, cytując znowu św. Jakuba, mądrość zstępująca z góry jest przede wszystkim czysta, dalej – skłonna do zgody, ustępliwa, posłuszna, pełna miłosierdzia i dobrych owoców, wolna od względów ludzkich i obłudy.
Jeśli zatem nie odbijamy w sobie tych cech boskiej miłości i mądrości, to czy nie świadczy to o tym, że swoim grzechem, upartością i zatwardziałością stawiamy tamę Bogu, który nie tylko nas samych obdarza swoją miłością, ale przez nas pragnie także podarować ją innym?
Powstają przeciw mnie pyszni,
gwałtownicy czyhają na moje życie.
Nie mają oni Boga
przed swymi oczyma…Kto – jak czytamy w psalmie z najbliższej niedzieli – nie ma Boga przed swoimi oczami, czyha na życie innych. I wcale nie musi ich skrzywdzić fizycznie. Złe słowo, spojrzenie, plotka, obmowa i inne niecielesne czynniki mogą sprawić ból, mogą zamknąć przepływ Miłości.
Miej Boga przed oczami. Miej w sercu.